Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
450
BLOG

Sierakowski: Szkoda konserwatystów

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 8

"Konserwatyzm po komunizmie" Rafała Matyi to książka dla zrozumienia polityki i debat intelektualnych ostatnich dekad bardzo potrzebna, choć dla Mirosława Czecha, sądząc z jego recenzji - nieprzydatna.

Matyja nie ugania się za jedyną prawdziwą definicją konserwatyzmu. Próbuje rozczesać potargane losy myśli konserwatywnej od lat 80. ze sporą dozą cierpliwości i wyrozumiałości, choć opisuje najczęściej swoich bezpośrednich konkurentów bądź polemistów. Nie obwieszcza ani przegranej, ani wygranej konserwatystów w Polsce, choćby dlatego, że jedna z ram, którą przykłada do ogólnego obrazu, to kontrowersja między strategią bezpośredniego zaangażowania politycznego a pracą w sferze metapolitycznej. Już tu choćby można łączyć zwycięstwo na jednym polu z porażką na drugim, bądź odwrotnie. Mniej interesuje go sportowy komentarz, a bardziej ukazywanie paradoksów, bo to one najlepiej pozwalają określić problemy myśli konserwatywnej w Polsce ostatnich dziesięcioleci, a zarazem całej sfery publicznej.

Zresztą konserwatyzm zawsze zaczyna się u nas od paradoksu. Pisał o tym najwięcej Marcin Król w serii książek przypominających myśl konserwatywną od jej początków nad Wisłą. Być konserwatystą w czasach niewoli to sprzeczność, bo nie sposób uzgodnić naraz formy i treści. Jeśli iść prosto, dojść można do wynarodowienia i zdrady (przypadek pierwszego polskiego konserwatysty Józefa Kalasantego Szaniawskiego lub Henryka Rzewuskiego) albo do porzucenia drogi ewolucyjnej, gdy nadarza się okazja na rychłe odzyskanie niepodległości (Maurycy Mochnacki). A polski konserwatyzm rodzi się i odradza zawsze w czasach niewoli. Pierwszy raz po powstaniu listopadowym, kolejny po stanie wojennym 1981 r., gdy wydaje się, że trzeba porzucić nadzieję na szybkie zmiany i ocalić ducha, "uobywatelnić masy", wypracować myśl polityczną. W międzywojniu szybko gaśnie, nie stworzy partii masowej, choć zapłodni jeszcze pokolenie "Buntu Młodych" i "Polityki" Giedroycia, Kisielewskiego, Pruszyńskich i Bocheńskich, ale i ono szybko zacznie odżegnywać się od konserwatyzmu, żeby kto żyw rozbiec się po różnych stronach powojennych barykad.

Książka Matyi ukazuje fatum, które towarzyszy każdemu polskiemu konserwatyście. Dość powiedzieć, że sam Król pod koniec lat 80. wpadnie w pułapkę, którą wcześniej wielokrotnie rozbroił na papierze. Stwierdzi, że "bez względu na obecny układ sił politycznych państwo jest nasze", i dogada się z Jerzym Urbanem w sprawie legalizacji "Res Publiki", narażając swą wersję kompromisu na zarzut zdrady.

Wszyscy konserwatyści prędzej czy później wylądują na marginesie, i to wszystkich stron. Hall, Wierzbicki i Wołek pisali będą dla "Wyborczej", Łagowski i Walicki dla "Przeglądu", Michalkiewicz w "Naszym Dzienniku", Mażewski w "Dziś" Rakowskiego, Korwin-Mikke nawet w "Nie" Urbana. Najbardziej nastawieni na politykę partyjną rozbijać się będą jak UPR o próg wyborczy, okazując się za to skutecznymi w sferze metapolitycznej, a "konserwatysta kulturowy" Wiesław Walendziak najpierw niemal otrze się o stanowisko premiera, by w końcu wylądować w biznesie. Podobnie akademicki intelektualista Ryszard Legutko stanie się ministrem w rządzie IV RP, choć gdy trwała jeszcze III RP, zwierzał się: "nie dostrzegam w sobie najmniejszej skłonności do oburzania się na to, co się dzieje, nie odczuwam obaw ani przed nową nomenklaturą, ani przed oligarchią, ani przed neokomuną".

W nowoczesności tron dla Stańczyka okazuje się krzesłem elektrycznym. Nawet autor książki "Konserwatyzm po komunizmie" znajdzie się na moment w polityce, by ostatecznie poświęcić się Akademii i publicystyce.

Konserwatyzm, który najbardziej interesuje Matyję, to w gruncie rzeczy te same idee, którymi konserwatyści polscy, począwszy od Stańczyków, zawsze imponowali polskiej inteligencji. To głos wzywający do myślenia kategoriami państwowymi, dyskutowania rozwiązań ustrojowych, analizowania polityki zagranicznej, zastanawiania się nad sposobem wyłaniania elit, wertowania kart dziejów w poszukiwaniu błędów, podejmowania problematyki prawnej i w najogólniejszych ramach gospodarczej. Kluczowym pojęciem w słowniku tego konserwatyzmu nie jest wcale ani Bóg, ani katolicyzm, ani papież, ani nawet tradycja, ale instytucje, praworządność, interes państwa.

To naprawdę nie przypadek, że ulubionym politykiem socjalisty Piłsudskiego był Aleksander Wielopolski, a lewicowej inteligencji - Giedroyc. Gdyby Czech odrobił starą lekcję i wyruszył z Adamem Michnikiem szlakiem "cieni zapomnianych przodków", dotarłby nie tylko do Piłsudskiego i konserwatystów, ale także do eseistyki wczesnych nacjonalistów zebranej przez Barbarę Toruńczyk albo do dzienników kard. Wyszyńskiego afirmowanych przez Michnika w poświęconym Leszkowi Kołakowskiemu eseju "Kłopot".

Pamięć i refleksja nad błędami przeszłości jest najmocniejszą stroną konserwatystów, za to chyba najsłabszą Czecha, skoro nie pamięta już, jak „Wyborcza” (podobnie jak ówczesny rząd i opozycja) kibicowała absurdalnej walce o Niceę, a Michnik z Markiem Beylinem odpowiadali skonfundowanym Francuzom w „Le Monde” tekstem „Dlaczego mówimy »nie «”. Wtedy trzeba było przeciwstawiać się obrażaniu tych nielicznych, których oskarżano o przynależność do „partii białej flagi”, a nie dziś, gdy wszyscy się śmieją z hasła Rokity „Nicea albo śmierć”.

Bez przemyślenia błędów Aleksandra Halla nie narodzi się w Polsce prawica, która nie będzie albo populistyczną, albo postpolityczną podróbką, tak jak bez przemyślenia (podobnych zresztą) błędów Jacka Kuronia, na które zresztą sam wskazywał, nie powstanie w Polsce lewica.

Konserwatyści, tak jak socjaldemokraci, odeszli od swych idei u początków transformacji, a później byli równo zaskoczeni tym, że ludzie podzielający ich stanowisko w sferze obyczajowej mają odmienne poglądy w gospodarczej. Później można było iść już tylko na zgniłe kompromisy, zawierając doraźne, często egzotyczne sojusze albo na osi światopoglądowej, albo ekonomicznej.

Idee i środowiska konserwatywne uległy dekompozycji podczas wojny na górze, Halla w roli lidera trwale zastąpił Jarosław Kaczyński. A "konserwatyzm po komunizmie" okazał się populistycznym antykomunizmem albo fundamentalistycznym tradycjonalizmem. Jest to jednak w tym samym stopniu klęska konserwatystów co polskiej polityki, która demokratycznie potrafi jedynie postawić wszystkie strony przed tragiczną alternatywą: zwycięstwo duchowe czy wyborcze? Satysfakcja, z jaką Czech konstatuje porażkę polskich konserwatystów, to przykład bardzo wąskiego patrzenia na politykę jako na miejsce, gdzie zawsze należy dokopać wrogom i przymknąć oko na własne błędy.



Tekst ukazał się w "Gazecie Wyborczej".

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka