Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
200
BLOG

Sierakowski: Napieralski poza dobrem i złem

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 23

 Pierwsze godziny po wyborach wyglądały jakby Wielki Brat stracił kontrolę nad reality show, do którego tak przywykliśmy. Mania sondażowa, która w ostatnich tygodniach weszła już w fazę bulimiczną, skończyła się konwulsjami – w finale sondaże rozjechały się w najważniejszym punkcie. Niejasność - 5% czy 13% dzieli kandydatów, którzy przeszli do II tury? - uniemożliwiała sensowne analizy komentatorom. Żadna z opiekujących się polską polityką telewizji nie była w stanie zamówić sondażu exit poll o próbie, która rozwiewałaby wątpliwości – najczęściej posługiwano się zwykłymi ankietami telefonicznymi. 

 
Zanurzeni w sondażowo-medialnej papce, komentatorzy mówili rzeczy na pierwszy rzut oka być może oczywiste (pierwszy rzut oka w polskiej polityce jest zawsze na telewizor i sondaż), ale na dobrą sprawę jednak trochę dziwne. Okazało się, że można wygrać I turę wyborów i odnotować porażkę. I można w niej odpaść i być uznanym za jej zwycięzce.
 
Jedno można powiedzieć na pewno: Polacy zaczęli się wyłamywać się z narzucanego im przez dominujące partie i media plebiscytu i nie oddali wszystkich głosów „kandydatom reprezentującym dwie wizje Polski”. Kandydat PO dostał mniej więcej tyle, ile jego partia w ostatnich wyborach. Jarosław Kaczyński mimo obietnic, że będzie już teraz dobry dla wszystkich, też nie wyrwał się zbyt daleko poza dotychczasowy elektorat PiS. Poza już przekonanymi do PiS i PO, nikt nowy nie uległ więc manichejskim egzorcyzmom obu stron. Przeciwnie, młodsza część elektoratu wolała poprzeć Grzegorza Napieralskiego niż brać udział w dziwacznym plebiscycie dwóch konserwatyzmów postmodernistycznie się różniących. Choć właściwie nikt z polityków SLD nie chciał się zaangażować w kampanię Napieralskiego, ten poradził sobie sam. Przede wszystkim jednak nie był ani Komorowskim, ani Kaczyńskim. Był w tej kampanii symptomem znużenia dualizmem politycznym, który zapanował w Polsce po 2005 roku. Ani Pawlak, ani Olechowski nie mogli odegrać tej roli. Mógł i skorzystał z tego Napieralski (i w mniejszej skali Korwin-Mikke – drugi przegrany zwycięzca I tury). Im bardziej media wysilały się w zbudowaniu ringu do walki tylko dla dwóch kandydatów, tym bardziej nie mogły nadziwić się sukcesowi trzeciego. A sukcesem dla nich było już 13,4-14%. O dwa procent lepszy wynik Mariana Krzaklewskigo, także trzeciego dekadę wcześniej, uznano wówczas za śmierć polityczną… 
 
Realny wybór jaki stoi przed Napieralskim, to ubić otwarty targ polityczny z Komorowskim albo nie poprzeć żadnego z prawicowych kandydatów i zbudować równy dystans do nich, który może przynieść korzyści jego partii w kolejnych wyborach. Targ polityczny mógłby dotyczyć wymiany koalicjanta i stworzenia jeszcze w tej kadencji rządu PO-SLD. Platformie może opłacać się taki sojusz zanim poddenerwowani fatalnym wynikiem Pawlaka ludowcy, sami uznają wyjście z koalicji za szansę wyborczą. Napieralski łatwiej w ten sposób pogodzi się z politykami SLD, którym bliżej do PO. Jeśli nie koalicji, targ mógłby dotyczyć pakietu ustaw – parytety, in vitro, podniesienie płacy minimalnej. Niezrealizowanych pomysłów z socjaldemokratycznego programu na lewicy nie brakuje. Jeśli jednak socjaldemokratyczny program to przesadny idealizm, Napieralski może próbować chociaż postawić PO w trudnej sytuacji, doprowadzając do kłótni jej mniej i bardziej konserwatywnych polityków.
 
Alternatywą jest odepchnięcie się od obu prawic. Ale żeby znowu nie okazało się później, że „ten trzeci” może być tylko „przystawką PO” lub „przystawką PiS”, dobrze byłoby wreszcie przesadzić raz nie w pragmatyzmie, ale w idealizmie. 
 
Sławomir Sierakowski
 
Tekst ukazał się na stronie www.krytykapolityczna.pl

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka